Jak to się z przytupem do ślubu idzie, pierwszy raz w nowym sezonie. Obawiam się, że to warto przeczytać:D

Mój kochany świecie pełen brokatu, oto ja!
Oto naprawdę ja!
Żyję, piję, czasem jem, ciągle gram i tylko tak rzadko tu zaglądam, że niektórzy pewnie już zwątpili, ale pałętam się jeszcze po tym łez padole, yyy, przepraszam, magicznym, baśniowym, brokatowym świecie, który szykuje dla mnie co chwila jakieś zapadnie, albo trampoliny, albo inne, ale zdecydowanie zbyt rzadko stawia mi na drodze moje kochane łóżeczko, w którym obecnie zaległam, bo tu się najlepiej pisze i ogólnie zarządza światem!
No to tak:
Wielu z Was bardzo czeka na ślubne opowieści i moja uporządkowana natura stoi z batem i krzyczy "pisz po kolei, zawsze coś śmisznego, albo dziwnego, albo wzruszającego było", ale ten dzisiejszy dzień, słuchajcie, to on mnie tak zmiażdżył, że aż na przekur sobie, chociaż nie lubię wchodzić z sobą w konflikty, bo jestem mało asertywna, to ja dzisiaj właśnie o tym, bo o niczym innym fizycznie nie jestem w stanie, przepraszam!
No to dzisiaj będzie, drogie dziatki, o tym, jak to początki bywają trudne, ale w sumie jeszcze trudniejsze są powroty do początku, a właściwie powroty do starych zwyczajów i praktyk, a prościej – otwarcia sezonu ślubnego, toż to koszmar jakiś, ale w tym roku to już wybitnie.
To teraz bardziej po polsku!
Zróbcie se herbatę, czy kto tam co chce i jadymy!
Do brzegu, chociaż ja to tak lubię po otwartym morzu 😀

Jak pewnie się możecie domyślić, muzyczni i mniej muzyczni, przygotowanie do sezonu ślubnego zazwyczaj warto zacząć od nastrojenia instrumentów i gardziołka – trzeba się po prostu wziąć za robotę i to jest ta najprostsza część misternego planu.
Melduję, że wykonano, chociaż świat mi troszkę przeszkodził, bo ślubne pieśniczki przeplatałam obficie kolędami w weekend majowy, nie pytajcie, dlaczego, w swoim czasie się dowiecie 😀
Kolejny punkt programu to przejrzenie podkładów do pieśni i dokupienie nowych – 1 zaliczono, 2 nie, bo gostek od podkładów… zniknął i go nie ma, chyba.
Będę za nim wołać i szukać, bo dobrze robił i fajny był, tzn te podkłady dobrze robił.
Marzę o momencie, kiedy ogarniecie dlaczego ja dzisiaj w taki głupi sposób piszę 🙂
Już niedługo, obiecuję.
Kolejny punkt to kalendarium, czyli zaznaczenie dni zarezerwowanych i tych wolnych – zrobiłam, a jakże, w tramwaju, od kopa, któregoś tam dnia.
Następnie układam playlisty pod konkretne profile par młodych – klasyczne, eleganckie, nowocześnie romantyczne, szalone – to już zrobiwszy as well, no dobra, to już dwa lata temu zrobiłam, teraz tylko zamieniam pieśni na takie, które z pewnych względów chciałabym w tym roku zaśpiewać / zagrać, bo tak, bo mi się spodobało, bo chcę wrzucić na kanał, bo moja babcia to lubi, względnie jakaś panna młoda, co podejmuje ryzykowny plan zatrudnienia mojej osoby w ten jedyny dzień sobie coś tam chce. Jak nie zaryzykuje, to nie wypije szampana, prawdaż?
To wychodzi na to, że jestem przygotowana wręcz perfekcyjnie do wielkiego otwarcia, do tego obrzydliwie pewna siebie, normalnie jak nigdy, no bo przecież już milion ślubów zagrałam i takie tam, i tylko sobie czekam na ten pierwszy dzień, który tak bardzo cieszy, zawsze cieszył, a dzisiaj…?…?…? Yyyyyyyy…
Dzisiaj świat, ludzkość i wszystkie rzeczy z mojej magicznej kosmetyczki – oni wszyscy umówili się, żeby mi zrobić turbo żarcik, taki, po którym się nie podniesę i będzie taaaak śmiesznie, a moja z mozołem budowana pewność, że jakoś tam sobie radzę będzie musiała być z jeszcze większym mozołem budowana od dołu, od nowa, od początku.
To, że strunka mi strzeliła właściwie mogłabym w ogóle pominąć, bo taki problem, to właściwie nie problem, stara już była, to było do przewidzenia. Wymieniłam na jeszcze starszą, ale nawet ładnie brzmiącą. Jak mi panna młoda zapłaci, to kupię trochę nowszą 😀
Nagle, dziwnym trafem okazało się, że żaden z moich kabli jack – jack nie działa, nawet ten mój ulubiony, co zawsze działał, też już nie.
Siedzę więc sobie bliska paniki na podłodze kopiąc w pudle z kablami, przecież gdzieś był jeszcze jeden, a u moich stóp wiją się, jak kłębowisko podłych żmij, łypią kaprawie i śmieją się ze mnie te wszystkie elektro śmieci, co to już żaden nie poniesie po kościele sygnału.
Wylanie herbaty pomijam skromnym milczeniem, dobrze, że gorzką piję, to chociaż się nie klei.

Dobra, to wróćmy do kabli. Do mojej zatłoczonej elektro i innymi śmieciami głowy napływa myśl zbawcza, że przecież można puszczać podkłady po bluetoothie, no, to puszczam! Działa, no przecież, zawsze działało! Jestem w euforii, teraz wszystko będzie działało!
Śpiewam radośnie cały program po kolei robiąc sobie kolejną herbatę i nagle… cisza! Braillesense Polaris Mini – zło wcielone – właśnie zaliczył reset, ale dlaczego? Przecież byłam ileś metrów od niego!
O nie, a jak on mi tak na ślubie zrobi?
Na złom z nim!
Biorę starego, poczciwego Plusa, Ty nigdy nie zawodzisz, stary druhu i chcę zawodzić dalej, ale się nie da!
Głośnik podłączony bezprzewodowo, ale nie gra, czas w piosence leci, ale cisza trwa. Nota bene właśnie chciałam zaśpiewać piosenkę pt "w ciszy szukam słów". Strasznie śmieszne, no strasznie! Przekopuję opcje czując, że czas troszeczkę się już kurczy. Trudno, najwyżej się nie pomaluję. Reset starego podłego druha nic nie daje i kopanie po opcjach jak wyżej. Powrót na podłogę, jeszcze parę minut konwulsyjnego przetrząsania kłębowiska elektrożmij i wymarzonego obiektu nie znaleziono. Ode mnie teraz nic nie jeździ, nie zdążę obrócić do sklepu, nie ma szans, jedyna nadzieja w Mirku – moim wspomożeniu i zmotoryzowaniu ślubnym.
Dzwonię, łopatuję, co chcę, w końcu piszę w wiadomości, bo gość nie koduje, modlę się, żeby kupił to, czego potrzebuję.
Wypijam herbatę dla uspokojenia serduszka i dla niewylania.
Na wszelki wypadek ładuję oba Braillesensy, wrzucam podkłady na BookSensa, najwyżej pójdzie synteza po kościele, no co poradzić, nie?
Teraz czas na mnie i na moją stylówkę.
Pół godziny szukania czarnych podkolanówek i jestem mokra jak mysz. Mamo, czy one na pewno są czarne? 😀
Ludzie, nie dzwońcie do mnie teraz, naraz, wszyscy, błagam!
Jezu, coś jeszcze miałam wziąć, na pewno, wiem to, ale nie wiem co to było. Ta myśl zaciska się jak obręcz wokół mojej głowy, dzisiaj to w niej chyba tylko siano.
O matko, siano, nie dałam świniom!
Rzucam się w niekompletnej garderobie siejąc wokół wsuwkami do pokoju, gdzie moje dwa biedaki już stoją na tylnych łapkach i patrzą na mnie z niemym wyrzutem. Nie dałam Wam, moje wieprze kochane? Aż ciężko uwierzyć. Naprawiam niedopatrzenie siejąc tym razem sianem po kafelkach. Wpycham do klatki bezładny wiecheć wywołując pisk radości.
Posprzątam Wam później – myślę i wracam do ubierania.
Już w pełnej gali, postukując gustownie bucikami ze Smyka, nawet pomalowana, uświadamiam sobie, że 1. chyba pomalowałam się nie do końca równo i 2. Świniom nie tylko żreć dać trzeba, ale też lekarstwa rozdać. Biegnąc z powrotem do chlewika, pokazuję be my eyesowi moją, wytapetowaną mordę. Mam wypieki jak Pikachu, ale poza tym jest gites, chociaż tyle. W chlewie nikt nie daje mi się złapać, bo jestem zbyt nerwowa i łapię na siłę. Siadam ze zwierzakiem i strzykawką rozwieram zawarty ryj, chyba troszkę zbyt mało delikatnie. One zawsze mi tak ładnie te leki jedzą, jednak nie dzisiaj. Ten mały pchlarz, yyy, tzn moja słodka, kochana świnkunia, nie chce poddać się leczeniu i znaczna część słodkiej brei w jakimś strasznym kolorze, na bank, ląduje na moich ekstra spodniach. O mój Boże, jeszcze i to!
Wpycham do końca lek i powtarzam to samo z drugą. Już mi nie zależy na spodniach. Druga franca odpycha strzykawkę stanowczymi ruchami obu łapek i warczy na mnie. Nie no, cyrk, ale ja nie lubię cyrku, bo tam męczą zwierzątka. Oops, kto tu męczy zwierzątka? No dobra, pozbywam się świnki i śladów sierści z bluzki i marynarki, bo przecież uciekając przed strzykawką się po mnie wspinała. Zdzieram spodnie i daję nura do szafy. Takich, co w sumie by mogły jeszcze być, nie ma. Kurde, czyżbym wywiozła do rodziców. Maaaamoooooo? Mama nie wie. W międzyczasie dobija się Mirek i przekazuje pierwszą dobrą wiadomość – kupił mi kabel, a nawet dwa! Cud się stał! Oddycham z ulgą, dziękuję Bogu, jestem bliska szczęścia! Teraz jużwszystko będzie dobrze! Oooo i spodnie same włażą mi w ręce. Naciągam, dopinam, eee, spoko, bo też i co do tego miałam chwilowe wątpliwości. O matko. Siadam wyczerpana, nie, nie wtłaczaniem się w spodnie, wszystkim.
Sto razy sprawdzam plecak, czy na pewno wszystko mam, przegrywam jeszcze raz wszystko, jeszcze raz sprawdzam plecak. Na bank o czymś zapomniałam, wiem to! No tak, statyw na telefon do filmowania wyczynów. Przeszukuję cały dom od piwnic aż po powałę, no dobra, prawie, pod powałą znajduję. Ulga mnie obezwładnia. Czy na pewno mam kable? A nie, kable ma Mireczek. Czy na karcie SD jest jeszcze miejsce na nagranko? Sprawdzam, nie ma, szukam, znajduję, jest miejsce, ale nie za dużo, dobra, może styknie. Nagle, kiedy już jestem niemal gotowa z plecaka odzywa się najgorszy, znienawidzony dźwięk – to głośnik płacze za prądem. Wywalam całązawartość, dokopuję się do dna, gdzie śpi głośnik, ładuję wszystko z powrotem, ładuję głośnik. Dobra, jeszcze zdąży się nahapać. Jest dobrze! Nagle dzwoni Mirek – mój wolant zajechał!
Biorę skrzypce, biorę plecak, biorę flet, biorę lagę, biorę torebkę, biorę statyw mikrofonowy, biorę w zęby klucze i rzucam się do drzwi. W poczuciu zwycięstwa, majestatycznie cwałuję po schodach, prosto na czołówkę z sąsiadem. – Oj, powolutku. – Człowieku, chyba się nie słyszysz? Resztką sił wypadam przed blok. Mój wechikuł, a nie, to Mirka, słodko mruczy na podjeździe. Dopadam go, wrzucam rzeczy do środka i ładuję się na siedzenie. Chyba jeszcze żyję, bo oddycham, zipię jak miech kowalski. Odjeżdżamy! Wyjeżdżamy za bramę i nagle, nieeeeee, stooooop, wracamy! Przecież głośnik ładuje się w moim pokoju. Przerażona, ale jeszcze bardziej zachwycona własnym refleksem, pędzę z powrotem, już naprawdę na oparach. Chwytam głośnik i wybiegam z powrotem. Cofam się spod windy, bo nie zamknęłam domu. Jezu, gdzie klucze? Dobra, mam, zamykam i zaliczam konwulsyjny galop po schodach, bo jakiś … zajumał mi windę.
Siedzę w samochodzie u Mirka bliska łez, bo na pewno o czymś zapomniałam. Ale chyba jednak nie. Mimo tych wszystkich perturbacji margines czasowy nadal jest, no dobra, byłby, gdyby nie spektakularna stłuczka, w której na szczęście wszyscy zachowali zdrowie i życie, ale wielu, oj wielu straciło swój cenny czas, w tym ja. Na szczęście to daje mi moment na sprawdzenie nowych kabelków, spośród których jeden pierdzi, a drugi … działa! O radości! Mirkolot dopycha sto dwudziestką w zabudowanym i dzięki temu wpadamy do świątyni siedem minut przed czasem. Akcja ośmiornica, czyli za mało rąk, a za dużo kabli, instrumentów i ogólnie wszystkiego i już jestem gotowa. Włączam filmowanie na czas i leć muzyczko moja miła! W głowie spokój, w sercu radość i najszczersza modlitwa! Wszystko idzie cudownie, tusz spływa, bo Natalunia tak pięknie przysięga, serce mi się tłucze jak szalone i chce mi się krzyczeć. To uczucie jest lepsze niż wszystko, serio! Natalunia, w sensie, ta druga Natalunia – panna młoda, nie że ja 😀
Ślub był przepiękny, oprawa również udana, jestem szczęśliwa i zadowolona, do momentu, gdy okazuje się, że … filmując ucięłam sobie głowę. Powiem Wam, że dzień śmiało można by zaliczyć do udanych, gdyby Natalunia mi zapłaciła. Z nowych strun nici! Mam nadzieję, że kiedyś zapłaci…
Jestem już nieżywa, kończę tę epistołę z nadzieją, że ktoś z Was się uśmiechnął, jak również, że nie straciliście resztek dobrego zdania o mnie, to już taka moja, wyrachowana kokieteria.
Ściskam Was, albo nie, najpierw prysznic! 😀
PS. Nagranka nie będzie, bo mi głowę ucieło, aaa, to już chyba mówiłam 😀

39 komentarzy

  1. @Jamajka łupie Ty mój! Podobnie mam z Twoim pisaniem, dobrze, że jesteś!!! Dzięki Tobie i jeszcze paru osobom chce mi się pisać! Ja będę 😉

  2. Popłakałam się ze śmiechu i cię kocham, odpowiadając na uśmiechanie i dobre zdanie. Opanowanie twoje widziałam, więc musiałobyć nieźle, ale sama mam nie lepsze w takich sytuacjach.

  3. Natalka, skarbie mój jedyny, słoneczko moich muzycznych dni, dlaczego ty nie piszesz więcej? Ja potrzebuję, żebyś pisała! Ja nie mogę działać bez tego!

  4. Fajny wpis. Owszem. Uśmiechnąłem się i nie. Jeszcze nie straciłem o Tobie dobrego zdania.
    😀
    Powiem wręcz, że jak na osobę, której ucięło głowę, całkiem długi wpis. 😛

  5. Spoko, wszystko z poszanowaniem poglądów, oczywiście rozumiem. Niestety często ci organiści grają tak koszmarnie, że podkłady, które są naprawdę ładnie zrobione, albo fajny akompaniator – robi/ą dużo lepszą robotę i przynajmniej mogę wziąć odpowiedzialność za efekt.

  6. Jakoś z podkładami bym nie chciała uważam, że msza wymaga organisty, bez tego się nie da.
    W mojej opinii pamoiitaj.\

  7. Dzięki hehe, a jak to widzisz? W czym problem? Fajnie, że my muzycy się różnimy, jest ciekawiej. Ja pomyślałam, że właśnie czegoś takiego brakuje, tego trochę współcześni szukają, no i robię 😀 Oczywiście nigdy wbrew swoim przekonaniom i estetyce

  8. Na komuniach i chrztach i pogrzebach, na różnych sympozjach, konferencjach, wszędzie! Nie odpowiedziałam Ci, przepraszam, z częściami stałymi jest różnie. Jeśli jest organista, to on gra, a bardzo często ja wtedy śpiewam, a jak go nie ma, to też do nich mam akompaniamenty, które włączam sobie tak, jak przy innych pieśniach.

  9. Czy na komuniach też grasz, i chyba nie zarejestrowałam co z częściami stałymi jak to rozwiązujesz?

  10. Ja bardzo lubię, bo jest totalna dowolność i nie muszę się przejmować obecnością organistów. Ładne też filmy z tego wychodzą, bo często takie śluby odbywają się w plenerach

  11. Grałam dwujęzyczne i grać znów będę we wrześniu. Grałam też ślub humanistyczny i sporo cywilnych plenerówek

  12. Magmar te życzenia obłędne! Gitara zdaje egzamin, oczywiście, ale wtedy niestety nie mogę grać na innych rzeczach, więc dla mnie fortepianówki są lepsze, kiedy gitarzysty nie ma w pobliżu, albo go nie chcą.

  13. Julitko, zgadza się, ale staram się po prostu odfiltrowywać te, o których na pewno wiem, że wylazły z nietakiego źródła 🙂 Moje opanowanie… echhh, to było takie średnie, no po prostu umiem się czasem pośmiać z takiego czegoś, ale byłam zestresowana okropnie

  14. Co do podkładów, dlatego napisałam, że potrzebna mi jest wielka kosmetyczka, gitara też zdaje egzamin.

  15. @Wiolinistka W Twoim rozumowaniu dot. pieśni jest pewna luka.
    Te pieśni, które zostały napisane teoretycznie od podstaw, najprawdopodobniej nie zostały napisane od podstaw. A jeżeli nawet, to przez Protestantów.
    Kultury, subkultury i religie od starożytności podkradały sobie melodie. Tak było, jest i będzie. Należy więc zaakceptować to z całym, jak to się mówi, dobrodziejstwem inwentaża. 🙂
    A co do nerwówki, to gratuluję typowego dla Ciebie, znanego mi opanowania, bo ja bym wyszła z siebie. 😀

  16. Poza tym z fortepianowymi podkładami jest lżej, radośniej i jest to bardziej urozmaicone moim zdaniem

  17. Ja śpiewam Alleluja w F, jeśli koniecznie się ktoś uprze. Gram na fortepianie, ale nie na ślubach, bo musiałabym zabierać instrument i to już by mnie przygniotło ostatecznie hehe, jestem skrzypaczką i flecistką tak naprawdę. Podkłady mi po to, żebym mogła do nich grać na tych instrumentach, no i śpiewać. Organy bywają różne, a organiści jeszcze różniejsi, więc nie chcę im włazić za kontuar

  18. A które Ave Maria?
    I po co CI podkłady, przecież zagrać se chyba potrafisz.
    Nie pamiętam czy jesteś pianistsą.

  19. @Hazel, dzięki wielkie! TO bardzo bardzo miłe!!! Cieszę się, że Ci się podobało 🙂 Pisałam sobie po prostu na laptopku 🙂

  20. @Magmar znam niestety tę "pieśń", absurdalna kompletnie. Ja śpiewam te, które powstały jako pieśni religijne, czy zwyczajowe, czy nowoczesne, ale muszą być napisane od początku w jednym celu. Nie śpiewam przeróbek Bitelsów i innych Abb. Cohena Alleluja też śpiewam tylko po liturgii, bo to akurat strasznie chcą i nie dają sobie wyperswadować że to słaby pomysł

  21. O kurczę, Natalko droga. Jakiż to wylewny wpis! Grunt, że żyjesz! Uwielbiam, naprawdę uwielbiam Twój styl pisania! Nie zwątpiłam w Ciebie w żadnym razie. Super, że potrafisz z takim humorem opisywać stresujące sytuacje. A jak pisałaś w wyrku? Na jakiejś klawiaturze bezprzewodowej może? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink